Muzea Miejskie w Christchurch i Wellington są bezpłatne, a pomimo tego wielu odwiedzających te miasta pomija te miejsca. Błąd!
To nie są nudne muzea, gdzie jest wszystkiego po trochu z całego świata, a właściwie, to nic nie ma i po kilku godzinach można tylko ziewać i nogi bolą od tego łażenia. Muzea w dwóch wymienionych wyżej miastach są inne!
Są tu sale, gdzie puszczane są filmy tematyczne, a w każdym z pomieszczeń można znaleźć mnóstwo interesujących prezentacji na różne tematy. Jest sporo informacji na temat lokalnej przyrody, włącznie z okazami (w Christchurch było wypchanych chyba ponad 500 gatunków różnych ptaków!). Można posłuchać, jak brzmią te typowo nowozelandzkie, jak kakapo, kiwi, kea, czy waka. Fajnie też pokazano historię geologiczną kraju, jak powstawały tutejsze góry, wybrzeże, klify, czy Banks Peninsula.
W każdym z muzeów jest sporo miejsca poświęcającego uwadze trzęsieniom ziemi. O tym, że w 2010 i 2011 roku były dwa potężne trzęsienia, z czego pierwsze dość poważnie zniszczyło centrum miasta Christchurch wie zapewne bardzo wielu czytelników tego tekstu, ale tego, że w Nowej Zelandii tak naprawdę trzęsienia są codziennością, tylko w różnym stopniu są odczuwalne w różnych miejscach i jest to zupełnie normalne, to już wiele osób by się nie spodziewało. Często jeżdżąc autostopem pytałem ludzi, z którymi podróżowałem, czy kiedykolwiek doświadczyli trzęsienia ziemi. Na Południowej Wyspie każdy znał temat. Są one zwykle zbyt słabe, aby narobiły szkody, ale są dość powszechne. W muzeach jest sporo informacji i prezentacji multimedialnych o tym, jak powstają trzęsienia ziemi, tsunami i nawet jest tu okazja wejścia do specjalnego, drewnianego domku, w którym co 3 minutki można się poczuć, jakby się było w prawdziwym domu podczas prawdziwego trzęsienia ziemi.
Sporo też można znaleźć informacji o historii Maorysów i o ich zwyczajach, zanim na wyspach pojawili się biali osadnicy. W każdym z muzeów można znaleźć też wystawę ze szczątkami Moa, który został wytępiony trochę ponad 200 lat temu przez chętnie polujących na te wielkie ptaki – nieloty ludy Maori.
W muzeum w Wellington jest też wystawa poświęcona uchodźcom z takich biednych krajów, jak np. Afganistan, Birma, Kambodża czy Sudan, gdzie można zobaczyć zdjęcia i usłyszeć historie podczas krótkich prezentacji multimedialnych ludzi, którym udało się uciec z piekła i znaleźli szczęście i spokój w tym niewielkim zielonym kraju na końcu świata.
Jest też bardzo interesująca część poświęcona polskim dzieciom (w wieku od 4-15 lat), które przypłynęły do Wellington pod koniec II Wojny Światowej i zostały przygarnięte przez Nową Zelandię
Można znaleźć też trochę sztuki i spojrzeć na interesujące wystawy fotograficzne. Sal jest dużo więcej i poświęcone są innym tematom, ale najlepiej po prostu tam pojechać i zobaczyć je na własne oczy. Naprawdę warto. Polecam.
Aha, zapomniałbym! Jak już zobaczycie wystawy, możecie zostawić w przechowalniach bagażu wasz stuff, aby go nie dźwigać i iść na spacer po mieście. W obu powyższych muzeach tak robiłem i w obu mój pomysł został przyjęty poparciem, szczerym uśmiechem i pełnym entuzjazmem, bo po co dźwigać bagaż, skoro można go zostawić w muzeum. Oczywiście bezpłatnie :)