Bilet z Krabi do Phuket kupiony z Tourist Office to koszt minimum 350 batów. Ale wystarczy popytać ludzi, w którym kierunku do Bus Station przy drodze nr. 4, następnie zrobić sobie spacerek w jego kierunku (6-8 km na wschód od centrum miasta) i złapać autobus jadący z Bangkoku do Hat Yai(około 200 batów)
Z Hat Yai do Malezji jest kilka możliwość. Dla mnie najkrótsza droga to przejście graniczne Rantau Panjangm/Sungai Kolok, ale Lonely Planet rekomenduje: „Continuing violence and instability on this coast of southern Thailand make this crossing a dangerous endeavour, and although some travelers do still cross the border here we recommend against it.” To znaczy, że mam nadrabiać 300 km i przepłacać, bo jest “niby niebezpiecznie”, bo muzułmanie napadają turystów z zachodu. Bez przesady!
Moja podróż do Rantau Panjang wyglądała następująco. Kierowca był ewidentnym rasistą i nie lubił białych. Jak chcę zabrać bagaż, z racji tego, że jest duży, kazał mi zapłacić, jak za kolejnego pasażera. Usiadłem na swoim siedzeniu, zabrałem bagaż na kolana, bo przecież płacę też za przestrzeń przede mną w busie, co nie? Zapłaciłem tylko za siebie. Wara od moich pieniędzy! Kierowca krzywo popatrzył i dał sobie spokój. Na przejściu granicznym byłem o 20:45, 15 minut przed zamknięciem przejścia :). Ok., Welcome to Malesia. Co teraz? Dobra idę w kierunku miasta. Jest już ciemno, więc może poszukam jakiegoś taniego noclegu…
Ledwo przeszedłem przez granicę, zatrzymuje się jakiś koleś Toyotą Hilux:
- Gdzie idziesz?
- Jadę w kierunku Kuala Besut, ale teraz jest zbyt późno, więc pewnie poszukam gdzieś noclegu, zna Pan jakiś tani hostel, najlepiej z dorm roomem
- Jedziesz na Perhentian?
- Tak
- Wskakuj, mieszkam 18 km od przystani z łodziami, to cię podrzucę.
Ledwo przybyłem do kraju muzułmańskiego, gdzie przy granicy ma być niebezpiecznie, a tu gość właśnie zaproponował mi, że chce dla mnie nadrobić 40 km, żeby mnie podrzucić. Dziwne… Kiedyś, jak jeździłem autostopem po Europie zdarzało się czasem, że mili ludzie podwozili mnie nawet kilkadziesiąt kilometrów dalej lub nawet zmieniali dla mnie trasę podróży, ale to było na zachodzie, a tutaj jest Azja! Ok. Gość jest raczej starszy niż młody, więc może mnie porwie i nie okradnie…
Miły, uśmiechnięty Pan był Chińczykiem urodzonym w Malezji i zabrał mnie, bo jak twierdził, lubi praktykować angielski z obcokrajowcami (tak jak zresztą ja). Wiedział gdzie jest Polska, kim jest Wałęsa i znał kilka innych faktów z historii naszego kraju, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem! Dlaczego? Azjaci często nie zdają sobie sprawy na jakim kontynencie jest nasz kraj, a tu nagle ktoś, kto wie, że II Wojna Światowa rozpoczęła się na Westerplatte! Nie zabił mnie, nie okradł i było bardzo sympatycznie. Pierwsze wrażenie w Malezji – 100% pozytywnie.