Ko Phangan, jeśli ktoś szuka spokoju i relaxu, może tu znaleźć spokój i relax, jeśli szukasz imprez, to również bardzo dobrze trafiłeś, jeśli lubisz naturę i egzotykę, pływanie, nurkowanie lub snockering – to miejsce jest również dla Ciebie. Plaże w wielu miejscach na wyspie nie należą do zbyt pięknych przede wszystkim dlatego, że woda przybywa dopiero po południu – przez noc poziom wody obniża się, a woda w zatoce wycofuje się nawet do 100 metrów od brzegu, co sprawia, że krajobraz jest średni. Ale jak już się znajdzie ładną plażę, to jest w dechę!
Polecam Bangalow’sy Golden Rock. Przede wszystkim dlatego, że jest to chyba najtańszy nocleg na tej drogiej wyspie – 200 batów za domek z „łazienką”. Bliskość plaży, niezliczone ilości palm kokosowych nadają temu miejscu swoisty klimat. W Golden Rock, podobnie jak w większości hoteli niskobudżetowych na zachodnim wybrzeżu wyspy można bez problemu w recepcji kupić marihuanę czy grzyby halucynogenne. Tutaj to jest chleb powszedni, hotele płacą policji i mają spokój, a zapach palonej trawki i muzyka raegge w restauracji jest tu czymś tak naturalnym, jak szum morza, nad którego brzegiem znajduje się owa restauracja Golden Rock.
Na wyspie można wypożyczyć motocykl i zwiedzić ją w jeden dzień, ale należy uważać, gdyż jeździ tu mnóstwo pijanych, zjaranych lub/i naćpanych motocyklistów. W drugi dzień mojego pobytu tutaj nad ranem zobaczyłem, jak kolega z Francji (imienia nie pamiętam) wrócił z imprezy – twarz, lewe ramię, łokieć i kolano rozwalone, a on kompletnie nawalony. Poszedłem do apteki, a gdy wróciłem spał jak niemowlę. Był tak pijany, że nawet nie drgną, gdy polewałem jego rany wodą utlenioną, która pieniła się intensywnie. Jakiś czas temu miałem to samo w Laosie, ale ja byłem trzeźwy, więc wiem jak to boli. On się ockną po 8- godzinach zdziwiony, że miał wypadek i jest opatrzony.
Raz w miesiącu na wyspie odbywa się Full Moon Party – impreza na plaży, gdzie grają DJ’je z zachodu. I właśnie to wydarzenie było głównym celem mojej obecności w tym miejscu. Lonely Planet poleca, więc przyjechałem – a razem ze mną 20 000 osób z całego świata - w końcu nie zawsze trafia się okazja na wzięcie udziału w największej imprezie w Azji płd-wsch. Zabawa na plaży…dziewczyny w bikini…, Oświetlenie koncertowe, kolorowe, ultrafiolety, stroboskopy, pełen profesjonalizm…Muzyka głośna, za głośna (ciężko było pogadać…) – ale impreza potężna, dla mnie może nawet zbyt potężna. Kompletne wariactwo – chyba jestem na to za stary. Poziom odurzenia młodych ludzi na plaży był zdecydowanie nieprzeciętny, nie mówię już o niejednokrotnym kompletnym braku skrępowania obecnością reszty imprezowiczów, kiedy to młodzi zakochani, lub po prostu pary, które poznały się na tejże imprezie namiętnie zajmowali się sobą nawzajem, jakby byli zupełnie sami. W sumie nie mam nic przeciwko :) Wolni ludzie, niech robią co chcę, ale był to widok co najmniej niepospolity. Wiele z tych ludzi wracało do swych hoteli na wynajętych motocyklach. Na północy kraju w Chiang Mai za brak kasku jest mandat. To jest dziwne, bo tutaj podjeżdżasz do policjanta po dwóch piwach, joincie, oczka ci się świecą, bez kasku, pytasz o drogę i jedziesz dalej bez problemów! Ja oczywiści tak nie robię, :) ale widziałem takowe sytuacje…
Ok, byłem, widziałem i raczej już w Full Moon Party udziału więcej nie wezmę. Niby było fajnie, ale jednak coś mi się tu nie do końca podobało...
Niestety albo stety brak zdjęć z Full Moon Party– nie chciało mi się tachać aparatu, tzw. czasem trzeba zapomnieć o pamiątkowych obrazkach i bawić się bez przedmiotów takich jak aparat fotograficzny, który na tego typu imprezach jest łatwym kąskiem dla łobuzów i złodziejaszków.