Geoblog.pl    smalltrip    Podróże    Azja 2013    Wulkan nr 5 - Gunung Rinjani (3724 m n.p.m.)
Zwiń mapę
2013
01
sie

Wulkan nr 5 - Gunung Rinjani (3724 m n.p.m.)

 
Indonezja
Indonezja, Rinjani
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 37810 km
 
Z Padangbai na Lombok najtaniej można dostać się publicznym promem, który odpływa co godzinę do Lembar (40 000 rupii). Tak też i ja zrobiłem. Następnie złapałem bemo (mały indonezyjski busik) do Mataram - centrum komunikacyjnego wyspy (cena dla lokalnych - 7 000 rupii, cena dla białych turystów - 50 000 rupii). Za lokalną cenę nikt, kompletnie nikt nie chciał mnie zabrać, więc po kilku konwersacjach udało mi się w końcu znaleźć kogoś, kto zawiózł mnie tam za 15 000 rupii. Z Mataram złapałem autobus do Senaru - 27 000 rupii po również burzliwych i pełnych emocjonujących chwil negocjacjach :).

Z Senaru rozpoczyna się trzy lub czterodniowy trekking na Gunung Rinjani (3724 m n.p.m.). Opłata za wstęp do Parku Narodowego wynosi 150 000 rupii. Jeśli chcesz iść na szczyt wulkanu, „musisz” mieć przewodnika. Trzy dniowy trekking to koszt około 1 000 000 rupii (100$), gdzie w cenie jest przewodnik i tragarze, którzy noszą Ci żywność, wodę, namiot, karimatę, a nawet rozkładane aluminiowe krzesło! Wszystko, żeby turysta czuł się komfortowo. Tragarze noszą nawet do 40 kg, a ja miałem tylko 15 kg, więc jeśli oni mogą, to ja nie dam rady? Druga sprawa- taki ten trekking strasznie „niebezpieczny”, a co drugi porter w japonkach, albo nawet boso.

Wszystkie grupy wyruszają rano, ale ja rozpocząłem trekking po południu, a właściwie wieczorem. Dlaczego? Po pierwsze, stosunkowo późno przyjechałem do wioski, a nie chciałem czekać do kolejnego dnia, bo szkoda czasu. Po drugie - kasa ze wstępem do parku otwarta jest tylko rano, gdyż tylko wtedy ludzie wychodzą na szlak. Po południu w budce z biletami nie ma nikogo, więc zaczynając trochę później można zaoszczędzić na opłacie za bilet 15$. Po trzecie wyruszyłem później, bo poszedłem sam, co jest teoretycznie zabronione, a wcześniej by mnie po prostu nie wpuszczono na szlak. „Trekking jest niebezpieczny i niemożliwy do samodzielnego pokonania” - bla bla bla, gadka miejscowych. Prawda jest taka, że przepis ten został wprowadzony, gdyż „nakaz” posiadania przewodnika obliguje turystów do organizacji płatnego trekkingu. Tymczasem trekking nie jest dużo trudniejszy od typowych szlaków tatrzańskich, natomiast jest bardziej wymagający kondycyjnie, zwłaszcza wejście na szczyt wulkanu. Ja wchodziłem na górę z własnych sprzętem, a ponieważ było tam zimno (około 5 stop. C) i bardzo wietrzenie, oprócz tego co miałem na sobie zabrałem dwie pary skarpet, kalesony, drugą bluzę, kurtkę, czapkę na uszy i rękawiczki. Zdecydowanie wszystko się przydało, zwłaszcza w nocy. Oczywiście musiałem dźwigać również namiot, śpiwór, karimatę, 4,5 litra wody, jedzenie, więc trochę to wszystko ważyło (około 15 kg). Oprócz chleba, zabrałem ze sobą batony Beng Beng, moje ulubione słodycze w Azji (pomijając oczywiście piwo). Nawiasem mówiąc w Malezji nie wypiłem ani jednego – taka drożyzna, a w Indonezji chyba tylko ze dwa, bo piwo tutaj też jest bardzo drogie. Ale wracając do batonów Beng Beng – jedna sztuka kosztuje 1000 rupii, czyli około 40 groszy, są polane prawdziwą czekoladą i stały się ważną częścią mojej Indonezyjskiej diety mającej pomóc mi przytyć, bo cały czas w tej Azji chudnę, a przecież jem, jem i jem!
Wszyscy, którzy widzieli, że idę bez przewodnika i porterów, że sam dźwigam ten ciężar twierdzili, że jestem szalony. A jak mówiłem, że pierwszy dzień szedłem w nocy po ciemku przez dżunglę (oczywiście z czołówką), to nie wierzyli.
Ale prawda jest taka, że wcale nie było tak strasznie…

Pierwszy dzień zacząłem o 19:00 z 600 m n.p.m, a na Pelawangan I (2600 m n.p.m) byłem już o 2:00 w nocy. O 6:00 rano pobudka, bo trzeba było zobaczyć wschód słońca. Później trekking w dół do jeziora na 2000 m n.p.m., kąpiel w gorących źródłach i znowu w drogę, tym razem do Pelawangan II (2900 m n.p.m.), skąd uderza się na szczyt. W Pelawangan II o 19:00 było już ciemno, a ja będąc już po posiłku leżałem w moim śpiworze w namiocie z głową wystawioną na zewnątrz obserwując najbardziej gwieździste niebo w moim życiu i magazynowałem siły na kolejny dzień. Wszyscy wyruszają na szczyt o 3:00 rano, by zdążyć na wschód. Tym razem wstałem jedną godzinę później, niż reszta, co było 100% zamierzone. Wiedziałem, że wchodząc na szczyt i tak bardzo dobrze będę widział wschód słońca, a dzięki późniejszemu wyjściu mogłem cieszyć się widokiem na górze prawie sam. Tymczasem grupy, które wystartowały wcześniej z przewodnikami oglądały widoki z góry w tłumie - lipa. Jak już się tak wymęczyłem wchodząc tak wysoko, to przydałoby się, żeby było idealnie. I było. Ze mną na szczycie była tylko jeszcze jedna Osoba, więc widok właściwie był tylko dla Nas Obojga. Wejście na szczyt zajęło mi 3 godziny. Zejście, a właściwie zbiegnięcie w podskokach 1 godzinę. Schodzenie jest porównywalne z hasaniem po śniegu w zimie z gór w Tatrach, tylko zamiast śniegu tonie się w kamyczkach i pyle wulkanicznym, co nie jest tak przyjemne, jak zimowy puch. Przy wchodzeniu jest podobnie, tylko że gdy robiłem trzy kroki, to obsuwający się pył sprawiał, że w rzeczywistości pokonałem dystans dwóch kroków. Wyjście było zdecydowanie wymagające. Po powrocie do Pelawangan II– niemiłe zaskoczenie. Małpy w poszukiwaniu pożywienia zniszczyły mi namiot! Dałem za niego 10$ w Laosie, więc już dawno się zamortyzował, ale trochę mi go szkoda. Na szczęście nic nie ukradły. Jeszcze tego samego dnia przed 16:00 zszedłem do Sembalung, skąd złapałem ciężarówkę (jadąc oczywiście na pace) do Senaru.

Trekking, który normalnie ludzie robią w 3 lub 4 dni z tragarzami i przewodnikiem, ja zrobiłem w mniej niż 48 godzin. Lekko nie było, bo w górach nigdy nie jest lekko. Ale to nie wejście na K2, dlatego uważam, że nie należy słuchać lokalnych rządnych pieniędzy ludzi, iż wyjście na Rinjani jest niemożliwe bez guidera i porterów. Up to you. Chcesz przewodnika – idziesz z przewodnikiem, nie chcesz… Nie należę do ludzi silnych, czy też wysportowanych, a wlazłem tam, dlatego namawiam wszystkich backpackerów podróżujących low cost’owo do samodzielnego zdobycia Gunung Rinjani. Zapewne satysfakcja będzie co najmniej dwukrotnie większa, niż w przypadku tripu zorganizowanego.

I to już koniec indonezyjskich wulkanów. Teraz jadę na plaże!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (85)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
smalltrip
smalltrip - 2013-08-06 19:39
Sorki za nadmiar zdjęć pt:"Widoki z Rinjani'ego", ale jak się ma takie obrazy w pamięci i patrzy się na te zdjęcia jeszcze raz, to ciężko wybrać...
 
enyya13
enyya13 - 2013-08-06 19:55
wulkan w wulkanie!! jak z fotoshopa
ZAJEBISTE
 
enyya13
enyya13 - 2013-08-06 19:58
zdjęcia nieziemskie!! jak dla mnie najlepsze widoki z całej wyprawy....
 
 
smalltrip
Krzysztof P
zwiedził 9% świata (18 państw)
Zasoby: 242 wpisy242 534 komentarze534 5093 zdjęcia5093 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
15.01.2013 - 20.11.2013
 
 
10.08.2011 - 26.08.2011
 
 
30.10.2010 - 18.11.2010