Następnego dnia po bezsennej nocy (trekking na Merapi) znowu prawie nic nie spałem, gdyż siedziałem w nocnym autobusie do Probolingo (40 000 rupi z Jogjakarty).
W Probolingo zmarnowałem prawie 3 godziny na szukaniu wypożyczalni motocykli. Znajomość języka angielskiego Indonezyjczyków jest co najmniej znikoma. Nawet, gdy już wiedziałem, że „wypożyczalnia motocykli” w języku indonezyjskim to „Seła moto”, tubylcy nie byli skorzy do pomocy, natomiast bardzo chętnie oferowali własne, drogie usługi transportowe.
No trudno. Za transport do Cemoro Lawang, skąd wyrusza się na Bromo (2329 m n.p.m.) zapłaciłem 35 000 rupi = około 3,5$ w jedna stronę. Biorąc motocykl + paliwo wyszłoby to samo, ale satysfakcja i przyjemność podróży byłby na pewno większa.
Wstęp do Parku Narodowego kosztował 75 000 rupii za bilet! W Lonely Planet z zeszłego roku cena jest zdecydowanie nieaktualna. Drogoooooo, ale trzeba było zapłacić - nie ma to tamto… :(
Jeszcze tego samego dnia, (po prawie dwóch nie przespanych nocach) wyszedłem na Wulkan. Spacerek można porównać do drogi na Kopiec Kościuszki. Merapi przy tym „wzgórzu” to było coś. Troszeczkę bardziej wymagający (mogę porównać np. do wejścia na Kasprowy) był nocny trekking na View Point (Bunung Penanjan – 2770 m n.p.m). Trekking z Czechami, których spotkałem dzień wcześniej w Probolingo w rozpoczęliśmy o 3:00 w nocy. Kolejna noc prawie bez snu, bo wieczorkiem przed trekkingiem była integracja.
Rano przed wschodem słońca doszliśmy na szczyt.
Niestety, nie zrobiłem zdjęcia ludziom, którzy wyjechali na View Point jeepami. Czułem się tam, jak na rynku w Krakowie w Sylwester. Tyyyyyle ludzi! Masakra! Tylko ci, którzy zajęli sobie miejsce przy barierkach na skraju góry mogli coś zobaczyć. Pozwolę sobie jeszcze wspomnieć, że płacili oni setki tysięcy rupii za "wycieczki zorganizowane". Przypomniałem sobie, że jakieś 15 minut wcześniej widziałem bardzo wąską ścieżkę na pobliskie wzgórze. Ok., Nara! Biegniemy – trzeba zdążyć przed wschodem słońca!
Ścieżka na wzgórze miejscami była bardzo zarośnięta, ale po dojściu na szczyt widok był nie do opisania! Zdążyliśmy, zanim słoneczko pokazało się na horyzoncie. Nie było tam żywej duszy, tylko My. Cała dolina we mgle, a z niej wyłaniały się szczyty pobliskich gór i wulkanów. Bye Bye frajerzy z wycieczek zorganizowanych. Widok był tak nieziemski, że siedzieliśmy tam prawie 3 godziny. Tymczasem wycieczki jeepami spędziły na szczycie może po 20 minut. Foto, Foto i szyki powrót. Bardzo dobrze widzieliśmy, jak wszystkie jeepy zjeżdżają na dół i pędzą wzdłuż równiny u stóp gór, by zatrzymać się pod wulkanem Bromo. Z Jeepów „wysypały się” stada turystów i „zdobyły” wulkan. Jak tam było tak dużo ludzi, jak na View Poincie (Bunung Penanjan), to ja dziękuję za taką wycieczkę. Później wyszliśmy jeszcze raz na Bunung Penanjan, skąd rano tak szybko uciekliśmy z powodu tłoku. O 10:00 a.m. nie było tam kompletnie nikogo, a obraz był właściwie taki sam, jak ten, który my mieliśmy z „naszego” pobliskiego wzgórza, z tym, że na „naszym View Poincie” mogliśmy usiąść na trawie i cieszyć się pięknym widokiem, tymczasem na komercyjnym View Poincie ludzie musieli stać przy obleśnych barierkach jak śledzie w puszce walcząc o odrobinę przestrzeni, by przez kilka sekund zza pleców kogoś zobaczyć cokolwiek!
Kolory gór w świetle wschodzącego słońca są nie do opisania. Zdjęcia, to jest nic przy tym, co wadziłem na żywo, NIC!
Reasumując, View Point na Bromo – jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu!