No i ruszyłem powoli na południe w kierunku półwyspu Malaskiego. Teoretycznie w Hua Hin miałem być 2,5 miesiąca temu, ale nieoczekiwanie na mojej drodze pojawiły się Filipiny, Laos i Birma, więc mam delikatny „poślizg”.
W Hua Hin nawet aparatu mi się nie chciało wyciągać – 95% zachmurzenie + ciągłe opady deszczu + kosztowny nocleg skłoniły mnie do bardzo szybkiej ewakuacji z tego tajlandzkiego kurortu oddalonego od Bangkoku 230 km ( 44 baty za pociąg - 3rd klasa)
W Hua Hin spałem za 300 batów! (10$) Ostatni raz tak dużo zapłaciłem w Ninh Bimh. Tym razem nie miałem siły na dłuższe szukanie niż 3 godziny, a powyższa cena była i tak niska w porównaniu z pozostałymi noclegami w mieście. Jednym z powodów mojego lenistwa w poszukiwaniach był fakt, że zabrałem cały swój ciężki dobytek z Bangkoku, tzw. mam teraz na plecach jakieś 10 kg więcej, niż podczas moich swawoli po półwyspie Indochińskim, więc jeszcze się nie przyzwyczaiłem. Ah, nie było to jak podróżować z jedną koszulką… Później wieczorkiem, gdy spacerowałem po mieście z parasolem w ręce znalazłem nocleg za 200 batów, ale było już pozamiatane, a poza tym mieli wszystkie pokoje pozajmowane, więc nie ma co narzekać.