Oczywiści z Da lat wyjechałem zbyt późno i znowu utknąłem gdzieś w górach. I znowu ugościła mnie sympatyczna Wietnamska rodzina. Tym razem spałem na zewnątrz w hamaku. Pomimo tego, że było stosunkowo ciepło, musiałem spać w kurtce, gdyż tereny wiejskie mają stosunkowo wysokie zagrożenie dengą i trochę mniejsze malarią. Rano wypiłem najsmaczniejszą kawę w moim życiu (do tej pory nr. 1 była kawa z Werony we Włoszech, którą piłem z pewnym sympatycznym Brazylijczykiem). Na dnie mojej wietnamskiej kawy było słodkie, gęste mleko., coś jak lasi z Indii, ale jednak coś innego... Do tej pory nie narzekałem na florę bakteryjną w Wietnamie, ale ta wyśmienita kawa przyniosła mi niespodziankę w postaci 9-krotnej konieczności wizyty w toalecie w ciągu jednego dnia; Za każdym razem wycieczka do toalety była niespodzianką i każda wizyta ma swoją burzliwą historię - kilka razy było blisko… :) Ale ten smak kawy…