Da Lat leży 1500 n.p.m. Z Hoi An do Da Lat wybrałem drogę oznaczoną grubą, czerwoną linią na mej mapie, by zdążyć przed zmrokiem. Jedna z głównych dróg w kraju okazała się być najtrudniejszym odcinkiem mojej wyprawy na motocyklu. Nastał zmrok, a ja wylądowałem gdzieś w górach na krętej, kamienisto-piaszczystej „polnej”! głównej drodze - a że mój motocykl nie ma za dobrej lampy z przodu, po prostu nie wiedziałem gdzie jadę, non stop najeżdżałem na kamienie i traciłem panowanie nad maszyną. Po jednej stronie ściana góry, po drugiej przepaść – nie ciekawie! Taki mały wietnamski rajd Paryż-Dakar sobie urządziłem, w dodatku po ciemku. W końcu jakaś wioska, jest jakiś gość przy sklepiku, to ja pytam: „Hotel?”, a on na to:” No hotel. You. Sleep. House. Family.” No to pytam, „How much?” Szybka odpowiedź: „No Money. Sleep. Family. House”. Tacy są zwykli Wietnamczycy na prowincji – serdeczni, uśmiechnięci, prawdziwi. Dostałem łóżko, ogromną kolację, piwko, śniadanie - żyć nie umierać. Cały czas uśmiech na twarzy. Uwielbiam takie chwile.
Rano wyruszyłem do Da lat. Jest nowy rok, (high season trwa 8 albo 9 dni, wszyscy Wietnamczycy mają wakacje), odwiedziłem ponad 150 hoteli (4 godziny poszukiwań)! Wszędzie taka sama odpowiedź: „Today full!” No, ale zagadałem do jednego gości i spanie miałem w salonie masarzu za 7,5$.
Okolice Da lat to góry porośnięte lasami sosnowymi, z kilkoma jeziorkami, znam to z Polski, więc szału nie było, chodź krajobrazy są miłe dla oka. Są tu też piękne wodospady, jednak chcąc je zobaczyć, trzeba zapłacić za wstęp. Dobre miejsce, by odsapną od upalnego wybrzeża.