Na Port Hills znowu wiało, że głowę chciało porwać! Ok., koniec narzekania na pogodę – może coś optymistycznego.
Na bardzo wielu zdjęciach mam japonki na stopach. Czy zimno, czy ciepło, a przecież nigdy wcześniej nie podobał mi się ten rodzaj obuwia, więc może kilka słów, dlaczego jest jak jest? Dlaczego cały czas są na mych stópkach?
Pierwsze japonki w moim życiu kupiłem w Banaue na Filipinach. Kosztowały mnie 3$ i były naprawdę wygodne i trwałe. Przemierzyłem w nich sporą część Azji aż do pewnej imprezy, zwanej Full Moon Party na wyspie Ko Phangan w Tajlandii południowo-wschodniej, kiedy to zostawiłem je sobie pod murkiem i poszedłem popływać w morzu. Gdy wróciłem po swoje obuwie, już go tam nie było!!! Ah, niech temu złodziejaszkowi paznokcie od nóg poodpadają, albo nie; przynajmniej niech ma wrosty :). Nie, nie, nie. Źle nie powinno się życzyć nawet największemu wrogowi, więc cofam dwie pierwsze opcje. Po prostu niech go ktoś oduczy kraść, może to najlepsze życzenie.
Po utracie moich pierwszych Flip flops’ów jakby mi czegoś brakowało. Kolejne szybko zakupiłem w Birmie podczas jednodniowego wypadu po przedłużenie mojego pobytu w Tajlandii. To były porządne japonki za 1$!!! Przemierzyłem w nich kupę kilometrów przez Azję i przez większą część mojej podróży w Australii, aż do Warrnamboll, gdzie to urwał mi się jeden z pasków. Źle stanąłem, mój błąd…
Kiedyś nie wyobrażałem sobie, jak można w czymś takim łazić! A teraz to ja nie wiem, jak ja będę chodził po śniegu, jak wrócę do domu (jeśli wrócę :) ). Tak się przyzwyczaiłem spacerować w otwartym obuwiu, że nawet gdy na zewnątrz zimno, to w japonkach jest ok. Ba! Jak ubiorę buty sportowe, to mi się robi gorąco, nawet, gdy na zewnątrz ziąb i mróz!!!! A japoneczki, no tak:
- po pierwsze, oczywiście – nie ma tańszych butów na świecie! – idealnie!
- po drugie, jak było gorąco, japonki są przewiewne – idealnie!
- jak lało, to szybko wysychały i zapachu nie łapały po przemoknięciu, jeśli w ogóle można to nazwać przemoknięciem – idealne!
- dużo nie ważą – kolejny plus, zwłaszcza, gdy się przemierza sporo kilometrów pieszo z ciężkim plecakiem na ramionach – idealne!
- łatwo i szybko można je zdjąć i ubrać – idealne!
W takim obuwiu chodzi cała Azji południowo-wschodnia. Nawet porterzy wchodzący na wulkan Gunung Rinjani, który ma 3724 m n.p.m. czy też panowie zajmujący się znoszeniem na swych barkach osiemdziesięciokilogramowych ładunków z siarką z wulkanu Ijen je noszą!
Co ciekawego, w Nowej Zelandii natomiast bardzo często można zaobserwować ludzi chodzących boso. W sklepie, na ulicy – jest to tu zupełnie normalne i nikogo to nie dziwi. Taki zwyczaj.
No dobra, ale pisałem historię moich japonek, więc wracam do tematu…Kolejna para została zakupiona w Australii. 5$ - już nie tak tanio, ale tańszych nie było. Jak na Australię, to po prostu za darmo. Tam się więcej płaci za 1,5 litrową colę. Były inne kolory, ale tylko czerwone były przecenione. Ciekawe dlaczego? No nic, bez japonek sobie nie wyobrażałem, a że podróżuję low cost - zakupiłem czerwone. Teraz się z nimi właściwie nie rozstaję. No chyba, że idę na jakiś naprawdę dłuższy, „wymagający trekking” Ot, taka historia.
Ale, ale…. Niestety; Australijska pięciodolarowa jakość nie ma się co mierzyć z Birmańską jakością za 1$. Czerwone Flip flops’y już po trzech tygodniach użytkowania mają tak zdartą podeszwę, że zaczynam wyczuwać każdy kamyczek pod stopami! I nie są tak wygodne!
Aha, na początku tekstu pisałem, że będzie coś optymistycznedgo:
No więc w związku z powyższym niedogodnościami i kiepską jakością Australijskiego obuwia niedługo będę musiał pomyśleć o powrocie do Azji po nowe, mocniejsze, AZJATYCKIE japoneczki … :)
Już niedługo ... :)