Na wyspie Negros szczególnie zależało nam na wyjściu na wulkan Mc Canlaone (2435 m) (ostatnio był aktywny w 2009 roku). W piątek wstaliśmy wyjątkowo późno, tj 7:00 (budzik dzwonił o 4:00, ale zaspaliśmy), co miało swoje konsekwencje przez 3 kolejne dni. W miejscowości Canlaon byliśmy około 15:00 – nie już było prawnika, który mógłby nam wydać pozwolenie na trekking, pojechaliśmy więc do Bacolod, tam miał ktoś być do 19:00, ale zamknęli biuro już o 17:00, znowu spóźnieni! Wszystko to wydarzyło się w piątek – w sobotę i niedzielę biuro jest zamknięte, a zdobywanie góry po weekendzie odpadało, bo w poniedziałek musieliśmy jechać do Cebu, a wulkan zdobywa się 2-3 dni. Bez pozwoleń żaden przewodni nie chciał z nami iść, więc postanowiliśmy zdobyć Mt Canlaone sami. Nie był to również zbyt dobry pomysł. To nie Tatry, tu nie ma szlaków. Tutaj są tylko górskie ścieżki, które często po prostu kończą się w dżungli, więc trochę pobłądziliśmy po Parku Narodowym i wróciliśmy na dół. Straciliśmy jeden dzień na dojazd i nie zdobyliśmy szczytu, chodź trekking po dżungli też był swojego rodzaju ciekawym doświadczeniem.
Dla chcących odwiedzić wulkan:
Pozwolenie na trekking – 500 piso
Przewodnik – 700 piso za dzień niezależnie od liczby osób
Na szlakach nie ma schronisk, dlatego prowiant i wodę należy zabrać ze sobą z miasta. Koniecznie trzeba mieć namiot.