Wiele osób twierdzi, że Kampot jest klimatycznym miasteczkiem - dla mnie ładne, ale klimatu nie doświadczyłem.
Kampot jest świetną bazą wypadowa do pobliskiego Bokor National Park. Za 5$ można wypożyczyć skuter (jak się dobrze poszuka i potarguje, to za 4$, ale nie chętnie) Na szczyt Bokor Hill jedzie się cały czas pod górę krętą drogą przez prawie 40 km, toteż po przejechaniu 30 km w ulewie (mój pierwszy deszcz od 2,5 tygodnia), miałem dość. Przeczekałem w jedynej napotkanej na górę restauracji, aż przestanie lać. Widok z góry mnie zmiażdżył i wynagrodził nieprzyjemności związane z zimnym górskim deszczem i mocnym wiatrem, od którego kostniały mi dłonie; Obraz, który ujrzałem mógłbym porównywać do włoskiego Ravello na wybrzeżu Amalfi, tylko że na Bokor Hill było ze 3 razy wyżej! W drodze na szczyt miałem okazję zobaczyć w środowisku naturalnym dzioborożca wielkiego.. Jest tam też podobno przepiękny wodospad, ale teraz, w porze suchej widziałem tylko kamienie :(
W każdym bądź razie Park Bokor zdecydowanie polecam!
W Kampot znalazłem nowy przysmak dla mego podniebienia znany w tej części świata pod nazwą Pan tie gon (tak się to mówi, a jak się pisze - nie wiem). Jest to kaczuszka, tylko jeszcze nie do końca rozwinięta ugotowana na twardo jeszcze w jajeczku :)
Aha, przypomniało mi się. W Siem Reap znowu mnie dopadła... Prawdopodobnie po zjedzeniu ślimaków od ulicznego sprzedawcy i nawet porządne zapicie ginem zaraz po posiłku nie pomogło :)